Jakiś czas temu Muzeum Regionalne zaprosiło zainteresowanych na  spotkanie z Marianem Bochynkiem, podróżnikiem i alpinistą z Janowic Wielkich.  Pisaliśmy o tym w naszej Gazecie. Kilka dni po publikacji artykułu, do redakcji  zadzwoniła Czytelniczka informując nas o chojnowianinie, który bez wątpienia  miałby równie wiele do powiedzenia o wyprawach na szczyty. Zainteresowaliśmy  się tematem i wkrótce nawiązaliśmy kontakt z Panem Andrzejem Kaczmarkiem.  Wywiad, jaki z nim przeprowadziliśmy, jest niezwykle ciekawą opowieścią,  potwierdzającą powiedzenie "chcieć to móc". Gorąco zachęcamy do  przeczytania zajmującej historii Andrzeja Kaczmarka.
     
    Gazeta Chojnowska - Kiedy i  w jakich okolicznościach narodził się pomysł zdobywania szczytów?
    Andrzej Kaczmarek  - Pewnego piątkowego wieczoru (7 lat temu  ), oglądając na National Geographic program o ociepleniu klimatu, pojawił się  wątek o śniegach Kilimandżaro, że te legendarne śniegi mogą całkowicie zniknąć  z Dachu Afryki. Ta wiadomość stała się dla mnie niesamowitą inspiracją. Niemal  natychmiast zapragnąłem zobaczyć śniegi Kilimandżaro. Nie wiedziałem jak mój  organizm zachowa się na tej wysokości, czy dam radę. Postanowiłem, dochodzić do  tej wysokości poprzez zdobywanie kolejnych pomniejszych szczytów. Zapisałem się  na zimowy kurs alpinistyczny, który odbył się w Tatrach Zachodnich na Hali  Gąsienicowej. Zaraz po kursie zadzwoniłem do Polskiego Klubu Alpejskiego z  chęcią zapisania się na najwyższy szczyt Austrii , leżący w Wysokich Taurach,  mierzący prawie 4 tysiące metrów . Uzyskałem odpowiedź - stary to jest bardzo  wymagający szczyt zanim się z nami wybierzesz na tę trudną wyprawę to musisz  zdać test… - zimowa wyprawa na Lodowy Szczyt (2627m.) znajdujący się w Tatrach  Słowackich. Tak też zrobiłem. Kiedy byliśmy wraz z ekipą u podnóża szczytu  nastąpiło załamanie pogody, śnieżyca, widoczność spadła niemalże do zera i  byliśmy zmuszeni zawrócić do schroniska, ku mojej uciesze, ponieważ znacznie  odstawałem kondycyjnie od innych. 

Pomimo nieudanej wyprawy wiedziałem, że to  jest to! Zachwyciłem się wolnością, którą odczułem na wielkich połaciach  śnieżnych górskich dolin i majestatycznych strzelistych szczytów ośnieżonych i  okutych lodem. Jeszcze tej samej zimy wybrałem się na najwyższy szczyt Tatr,  Gerlach 2640m.n.p.m. Zdobyłem go bez większych trudności, więc tym samym zdałem  test i mogłem w maju wybrać się z PKA na Grossglcokner 3895m, najwyższy szczyt  Austrii.

    Na drugi rok ponownie  wybrałem się na Grossa, z braćmi - Krzyśkiem i Łukaszem. Niestety, 
    z powodu złych  warunków atmosferycznych musieliśmy zawrócić, od szczytu dzieliły nas tylko 62 metry w pionie. To była  dla mnie najtrudniejsza wyprawa, ponieważ w jej trakcie zgubiliśmy drogę. Z  pięknej słonecznej pogody, nagle powstała zamieć śnieżna, a na domiar złego  zaczął wiać przenikliwy lodowaty wiatr. Po tej wyprawie, bardzo często w nocy  śniło mi się, jak wiszę na wąskiej półce skalnej znajdującej się nad otchłanią  350 metrową i rozpaczliwie próbuję znaleźć bezpieczną drogę dla siebie i moich  kolegów z liny. Mój sen był dokładnym odzwierciedleniem sytuacji, którą  przeżyłem tam pod szczytem. Kiedy po paru miesiącach wszedłem na szczyt  Grossglockner, horrory senne skończyły się… 
Po zaliczeniu Grossa mogłem  kontynuować drogę w kierunku Kilimandżaro. 
    W 2012r. wybrałem się  na Dach Europy z młodszym o 20 lat kolegą. Okazało się, że Krzyśka na ostatnim  stromym śnieżnym podejściu musiałem wciągać na linie. 

Już wtedy poza  intensywnym pływaniem, zmieniłem sposób odżywiania się i dołączyłem do swojego  menu suplementy diety. Na szczycie Mont Blanc 4810 m.n.p.m. zatańczyliśmy  taniec radości. Nie mogłem uwierzyć, że tego dokonałem, a kiedy zadzwoniłem do  żony ze szczytu, emocje nie pozwoliły mi wypowiedzieć słowa.
                                                                                                         
    G.Ch. - Jakie  niebezpieczeństwa czekają na uczestników wypraw?
    A.K. - O powodzeniu wyprawy w wysokich górach  decyduje przede wszystkim doświadczenie i rozsądek, no i oczywiście bardzo duża  zmienność warunków atmosferycznych. W drodze na Mont Blank przechodzi się przez  owiany złą sławą Kuluar Śmierci, zwany Rolling Stones (spadające kamienie ).  Właśnie w trakcie prze-chodzenia tego źlebu nagle nade mną w odległości około  200m od grani skalnej oderwał się olbrzymi kamień wielkości lodówki  i zaczął lecieć z szybkością błyskawicy  wprost na mnie. Stanąłem jak wryty i tępym wzrokiem gapiłem się na niego  oczekując dalszego rozwoju… Przeleciał obok mnie około 1,5 metra. W trakcie  pokonywania kuluaru zdarzało się wiele wypadków, nawet śmiertelnych.
     
    G.Ch. - Kiedy podjął  Pan decyzję o próbie zdobycia Kilimandżaro?
    A.K. - Był rok  2013. Zacząłem od poszukiwania w Internecie agencji turystycznej, dzięki której  mógłbym się wybrać na tę górą. Po trzech miesiącach bezowocnych prób (oferty  były zbyt drogie) postanowiłem załatwić wszystko na miejscu w Tanzanii.  Poleciałem samolotem do Kenii, stamtąd autobusem do Tanzanii i na miejscu  wynająłem przewodnika, który zgodził się za 1100 $ pójść ze mną na szczyt. To  była najciekawsza wyprawa. Stawiała przede mną wiele wyzwań. Musiałem nauczyć  się w formie komunikatywnej j. angielskiego, byłem zdany sam na siebie, no i  przede mną był najwyższy szczyt Afryki. Wybrałem jedną z najtrudniejszych i  najdłuższych tras, ale za to bardzo malowniczą i nie zatłoczoną, ponieważ na  niej nie ma schronisk górskich. Śpi się w namiotach zazwyczaj taszczonych przez  wynajętych tragarzy. Ale nie w moim przypadku, mój ekwipunek ważył 27 kilogramów, które  musiałem nieść przez 100   kilometrów. Każdy dzień wspinaczki na Kilimandżaro to  inne krajobrazy. Wilgotny tropikalny las, rozległe wrzosowisko z wielkimi,  kaktusowatymi lobeliami, w końcu nie ma już nic poza polem lawy. Przed samym  wierzchołkiem szczytowym pojawia się lodowiec. Ogromne ściany lodowo-śnieżne,  zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. W końcu moje wieloletnie marzenie  zostało spełnione. Poczułem się szczęśliwy,  spełniony. Chciałem na szycie nagrać film ze swoją wypowiedzią, próbowałem  kilkukrotnie, ale za każdym razem łzy szczęścia blokowały moje słowa.

    Po udanej wyprawie na Kili, wiedziałem już, że cały świat  stoi przede mną otworem. Postawiłem sobie bardzo ambitny cel, zdobyć Koronę  Ziemi, wejść na wszystkie najwyższe szczyty kontynentów. Więc poszedłem za  ciosem i w 2014r. wybrałem się na najwyższy szczyt Ameryki Południowej  Aconcagua 6960 m.n.p.m.  Zacząłem trenować bieganie i brać udział w imprezach biegowych, takich jak  Szlakiem Wygasłych Wulkanów czy Bieg Icemana. Wkrótce okazało się, że bieganie  stało się, po górach, moją drugą pasją. Mój wysiłek został uwieńczony sukcesem. 

Stanąłem na najwyższym szczycie obu Ameryk. Mam to szczęście, że moja żona  podziela moją górską pasję i na dodatek motywuje mnie. Nie ma zatem żadnych  przeszkód w realizacji mojego bardzo ambitnego celu.
     
    G.Ch. - Życzymy  powodzenia i czekamy na kolejne relacje.