Chojnowscy podróżnicy - Gazeta Chojnowska w ramach portalu E-Informator.pl



artykuły:

ostatnie
popularne
komentowane
regulamin
archiwum PDF
stopka redakcyjna
ogłoszenia
podgląd artykułów
podgląd komentarzy



Chojnowscy podróżnicy



Nie oczekują wygód, nie zależy im na luksusach – chcą zwiedzić, poznać inne kultury, spotkać ciekawych ludzi. Wojciech Drzewicki, Maciej Dziuba w ubiegłym roku „przedeptali" Syberię. W tym, wspólnie z Jakubem Frączkiem i Jakubem Hrycykiem przemierzyli Zakaukazie.

„AZERBEJDŻAN to dziwny kraj"


Jeśli mówić o wzroście zainteresowania turystyką w krajach czy regionach Zakaukazia, można mieć pewność, że autorowi powyższej tezy chodzi o Gruzję i Armenią. Ale w takim razie, co z Azerbejdżanem? A no właśnie, gdzie podział się Azerbejdżan, nie na mapie politycznej, lecz turystycznej Bliskiego Wschodu?
Kraj ten wydaje się być antyturystyczny w naszym odczuciu, a spotkana w czasie pobytu w kraju wyłącznie jedna grupa młodych studentów z Polski zdaje się potwierdzać nasze spostrzeżenia. Spotkaliśmy ich na dworcu kolejowym w stolicy kraju, Baku. Zdziwieni byli jedni i drudzy. Inaczej sytuacja przedstawiała się w Armenii czy Gruzji. Tam Polacy stanowią bodajże najliczniejszą grupę turystów. Są to na ogół młodzi ludzie, najczęściej studenci. Taka wydaje się być kolejność „oswajania" terenu, który jakby nie było odległy i może trochę egzotyczny. Najpierw wkraczają nań studenci… Śpią gdzie ich zastanie noc, jeżdżą czymkolwiek, a i jedzą co bądź. Bo taki już jest student. Chce zobaczyć jak najwięcej, a zapłacić niewiele, bo niewiele ma, a siedzieć w domu nie jest jego naturą. Z czasem na „oswojony" teren wkracza tzw. turysta z portfelem, tylko takim trochę grubszym, który spać byle gdzie nie będzie, a za konserwami też nie przepada. Takich ludzi spotkaliśmy w Armenii, spotkaliśmy ich również w Gruzji. Nie spotkaliśmy ich natomiast w Azerbejdżanie…
Zaraz po przybyciu do Baku, wszyscy przebraliśmy się w krótkie spodenki. Przygotowywaliśmy się w ten sposób na lipcowy upał, taki bardziej południowy od znanego nam w Polsce.

Azerbejdżan to dziwny kraj! A dziwnie czuje się w nim człowiek, który odczuwa, że jest obserwowany przez setki par ciekawskich oczu. Gdyby to jeszcze było takie zwykłe obserwowanie, zdrowa ciekawość. Co innego, gdy człowiek czuje się nieproszonym gościem, intruzem, na dodatek w krótkich spodenkach. Wkrótce mieliśmy się o tym przekonać… Zwiedziwszy Suraxani, świątynię Wyznawców Ognia, którzy przybyli na te tereny setki lat temu z Iranu, udaliśmy się w drogę powrotną do Baku. Zaczepiła nas grupa około piętnastu podrostków, którym nie podobał się nasz strój, swobodny, europejski, „na krótko". Ręce co bardziej narwanych podniosły się ku górze, a słowa „Wy nasi druzja", mające na celu załagodzenie napięcia, bynajmniej nie przyniosły zamierzonego efektu. Parsknęli śmiechem, jakby usłyszeli najlepszy kawał w życiu. A to kawał nie był i nam do śmiechu też nie było. Mieliśmy przy sobie wszystkie pieniądze, dokumenty, aparaty fotograficzne i kamerę… Jak na ironię spoglądaliśmy w kierunku policjanta, stojącego mniej więcej dwadzieścia metrów od miejsca zamieszania, przyglądającego się z najwyższym spokojem całemu zajściu. Tak, liczyliśmy na pomoc! Nie zareagował. A my już nigdy więcej nie założyliśmy krótkich spodenek. Straciliśmy jedynie okulary słoneczne.
Azerbejdżan to dziwny kraj. A może ten dzień był dziwny. Kilka minut później, wysiadając z marszrutki zapłaciliśmy kierowcy za przejazd. Podziękowaliśmy uśmiechając się od ucha do ucha. Kierowca nie odwzajemnił naszej sympatii. Schował pieniądze do kieszeni, a wystawiając ponownie rękę dał do zrozumienia, że oczekuje zapłaty za przejazd. Nie bylibyśmy Polakami, gdybyśmy poddali się żądaniu.

- Przecież już zapłaciliśmy- rzekł Wojtek, myśląc, że to tylko przekomarzanie.
Po kilku krzykach Azera, gdy zebrała się wokół nas dość liczna grupa jego rodaków, nie mięliśmy wątpliwości, że należy zapłacić po raz drugi.
Jadąc do Quby, miejscowości w pobliżu granicy z Dagestanem, po wyjściu z autobusu, zostaliśmy zatrzymani przez przedstawiciela władzy. Nie mógł zrozumieć, a może nie chciał pojąć, dlaczego tu przyjechaliśmy. „Po co? Na co? A dlaczego? Skąd mamy pieniądze?" Po dokładnym przeglądnięciu naszych paszportów, po sprawdzeniu ciśnienia i stanu uzębienia jednego z nas, oświadczył, że jedziemy na komendę, tam będziemy się tłumaczyć… Ciśnienie skoczyło… wysoko!
A na komendzie znów, po co, na co i dlaczego, tylko że z ust Władzy! Tej groźniejszej! Na naszą korzyść wpłynął fakt, że kilka osób z komendy służyło kiedyś w jednostce wojskowej w Legnicy, a my, mieszkańcy Chojnowa. RODACY! Ponadto komendant nazywał się Jakob, a w naszej grupie było dwóch Jakubów. Teraz byliśmy nie tylko rodakami, ale i PRZYJACIÓŁMI. Całe spotkanie na komendzie zakończyło się jedynie pouczeniem, żebyśmy zgłosili w którym hotelu planujemy spędzić noc, bo w przeciwnym razie kolejną noc spędzimy… i tu wskazał na kraty znajdującego się nieopodal aresztu. Uśmiechnął się przy tym, potwierdzając, że status PRZYJACIELA może się zmienić w każdej chwili. Tego samego dnia wróciliśmy do Baku.
Tuż przed naszym wyjazdem do Armenii, postanowiliśmy jakiś czas spędzić w sposób bierny, wylegując się na plaży Morza Kaspijskiego. Niczym burżuazja, skorzystaliśmy z usług taxi. Cenę ustaliliśmy z góry. Tak nas pouczono, tak też zrobiliśmy. Za około pięć kilometrów ustaliliśmy taksę w wysokości trzech manatów, co równa się trzem dolarom. Na miejscu, zapłaciliśmy kierowcy za przejazd. Zdziwiliśmy się, gdy stwierdził, że nie tak się umawialiśmy. Rzekomo za przejazd należało mu się umówione trzy manaty, ale od każdego z osobna.
Azerbejdżan to dziwny kraj. Zapewne mieliśmy małego pecha, trafiając na przeciwności, co też nie oznacza, że gdybyście i Wy tam pojechali któregoś dnia, spotkalibyście się z podobnymi problemami… Zapewne NIE!













Maciej Dziuba
Napisz swój własny komentarz
Tytuł:      Autor:

serwis jest częścią portalu www.E-Informator.pl przygotowanego przez MEDIART © w systemie zarządzania treścią CMS Kursorek | Reklama